




Drugiego dnia postanowiliśmy cofnąć się w czasie i odwiedzić kolbuszowski skansen gdzie akurat świętowano Zielone Świątki. Miejsce bardzo urokliwe i co ważne pełne prawdziwych, żywych eksponatów. Można było spotkać stuletniego tkacza, praczki czy prząśniczki przy pracy, spróbować samodzielnie wymaglować płótno za pomocą drewnianego walca i kupić drewnianego konia wprost spod dłuta miejscowego artysty. Zabawa przednia, szkoda, że 30-sto stopniowy upał skutecznie utrudniał zwiedzanie, zwłaszcza naszej małej Zosi, która w wózku musiała się nieźle nagimnastykować się aby uniknąć promieni słonecznych.
Po takim weekendzie aż szkoda było wracać do upalnej, miejskiej rzeczywistości gdzie największym wyzwaniem jest znalezienie odrobiny cienia na betonowym placu zabaw....
Dobrze, że już za tydzień kolejna ciekawa wyprawa...ale o tym później.





W naszej rodzinnej stajni przybył nowy koń, wprost z kolbuszowskiego skansenu. Jak Zosia podorośnie, sama będzie mogła wybrać czy jest gniady, siwy, kary czy może kasztanka.
Fajnie jest pojechać na wieś....
OdpowiedzUsuńNas też często na nią ciągnie...
Pozdrawiamy sielsko!