środa, 28 września 2011

Kup pan dynie…



...kup i pyszną zupę zrób!

Z lekkim opóźnieniem ale sezon dyniowy uważam za otwarty. Jesień, oprócz wszystkich swoich "przeciw" ma również swoje dyniowe „za”, za którym ja przepadam! Co tydzień wysyłam męża na polowanie na dynie na pobliskim targu. Przywozi zawsze spory kawał albo całą wielką głowę a ja ją dzielę, kroję, mrożę i mam pyszną zupę na zimę. Do fanów dyni dołączyła w tym roku Zosia, która wprost przepada za dyniową zupą krem z dodatkiem żółtka. Aktywnie zaangażowała się również w wybór i zakup warzywa.

wybór nie był łatwy, zwłaszcza, że w domu okazało się, że po dynie ustawia się kolejka...

ale jak się dobrze zmierzy i równo podzieli

To spokojnie wystarczy dla 5!

Dyniową zupę krem robi się tak:

Składniki:

  • 1 kg dyni
  • 4 duże ziemniaki
  • 1 cebula
  • 2 łyżki oliwy
  • 1 litr bulionu (może być mięsny lub po prostu z kostki rosołowej)
  • sól, pieprz
  • słodki sos chilli

Do głębokiego garnka wlewamy oliwę i dodajemy do niej pokrojoną w kostkę cebulę i ziemniaki. Warzywa dusimy na małym ogniu przez około 15 minut. Dodajemy pokrojoną w kostkę dynie i dusimy jeszcze około 5-10 min. Całość zalewamy bulionem i gotujemy na małym ogniu. Kiedy warzywa są już miękkie blendujemy je do uzyskania jednolitej struktury. Zupę doprawiamy według uznania. Ja dodaję odrobinę słodkiego sosu z chilli, który nie tylko nadaje jej ognisty charakter ale również wspaniale rozgrzewa.Gorąco polecam na zimowe wieczory.

Zosia dostaje swoją delikatną wersje, zamiast sosu chilli – żółtko:)

wtorek, 27 września 2011

"Nowy"...

"Nowy" jest w naszym domu od dziś! Jest żółty, stabilny, ozdobiony kaczuszką i należy do Zosi. Po napełnieniu nie gra, nie pchnie ani nie zmienia koloru. Jest zwyczajny i już. Zosia na razie tylko go ogląda, trochę niepewna jego roli w jej życiu. Mamy nadzieję, że już niedługo stanie się stałym elementem każdego dnia:)

poniedziałek, 26 września 2011

Baba, mama i muuu czyli pierwsze słowa Zosi

Na początku było baba, zaraz za nim długie muuuu (na widok krówki) a od piątku wyraźnie daje się słyszeć mama! Nasza Zosie powolutku wkracza w świat słów. Strasznie jestem z niej dumna. Nie wiem na ile podwójna artykulacja tych samych głosek jest kwestią przypadku a na ile świadomym nazywaniem rzeczywistości, ważne jest, że mówić zaczęła. Z niecierpliwością czekam na kolejne wyrazy. Jak na razie w zosiowym słowniku rządzą kobiety!

wtorek, 20 września 2011

Cisza w eterze...

bo Zosia chora... Pierwszy raz tak na poważnie tzn z antybiotykiem i temperaturą. Z tą chorobą to jest tak jak z samosprawdzającą się przepowiednią. Mówisz o niej, myślisz o niej więc ona tzn ta choroba, wreszcie przychodzi. Odkąd oddałam Zosie do klubu malucha, codziennie bacznie ją oglądałam w poszukiwaniu przeziębienia, kataru, chrypki czy choćby małego gluta. Tak patrzyłam, tak sprawdzałam, że wreszcie pojawiło się: zapalenie gardła. Zosiowa niedyspozycja zatrzymała nas w domy, gdzie na zmianę z mężem i moją mamą, mamy przy Małej dyżury. Szkoda, bo przez ten tydzień odzwyczai się od klubu i przez kolejny znów będziemy musieli ją przyzwyczajać do rozłąki. Na razie Zosia błąka się po domu, w bliżej nieokreślonym kierunku, szukając miejsca, dla siebie i swojej kocoprzytulanki, gdzie można się zdrzemnąć.

wtorek, 13 września 2011

42,195


Dystans: 42km 195m
Temperatura: 28 st. C w cieniu / 43,5 st. C przy asfalcie
Nasłonecznienie: 80% trasy w słońcu
Czas: 4 godz. 21 min. 18 sek.
Miejsce:  1014 na ponad 3600 startujących



Nie, nie to nie są wyniki Zosi. To tylko zdjęcie z pierwszego wspólnego treningu.
W niedzielne południe Tato Zosi ukończył kolejny Maraton.  Tym razem padło na Wrocław.  Warunki do biegu były wyjątkowo niesprzyjające, ale jak mówią maratończycy albo będzie dobrze, albo będzie przyjemnie. Tym razem było przyjemnie. Już po 11km zaczęło grzać Słońce, które do końca dawało się we znaki wyciskając ostatnie poty i paląc plany na ambitny wynik. Jednak dzięki wolnemu tempu można było cieszyć się wszystkimi atrakcjami trasy – doceniając walory turystyczne i te specjalnie przygotowane dla uczestników.
Zosia postanowiła także zasmakować zwycięstwa, dosłownie we własnych ustach:
A tak jeszcze wracając do treningu: po krótkim namyśle Zosia stwierdziła, że nie ma sensu biegać wzdłuż bieżni, tylko w poprzek.





niedziela, 11 września 2011

O rany... ja stoję!!!

Nie wiem czy to zasługa "klubu malucha" czy może normalna kolej rzeczy, związana z rozwojem niemowlęcia, ale Zosia przez ostatni tydzień zrobiła naprawdę duże postępy. Po dwóch dniach "klubowania" nauczyła się samodzielnie siadać. Mniemam, że ta umiejętność okazała się po prostu niezbędna aby przetrwać na dywanie, wśród starszych dzieci. Siedzisz więc lepiej Cię widać.
Kolejna rzecz to wspinanie się po kanapie i próby samodzielnego utrzymania równowagi. Nogi co prawda jeszcze chwiejne a sama postawa przypomina kręcenie hola hop, ale chęci ogromne więc tylko patrzeć jak pozycja wyprostowana stanie się Zosi znakiem rozpoznawczym.
Trzecia rzecz to te nieszczęsne zęby, które się mnożą jak grzyby po deszczu.
Skutkuje to niestety płaczem i nieprzespanymi nocami. Ale niech to, niech rosną na zdrowie!
O kolejnych postępach będę informować na bieżąco.

sobota, 10 września 2011

Czasu brak...

Pierwszy pełny tydzień żłobkowo-klubowy za nami! Powoli, powoli wbijamy się w rutynę wychodzenia z domu na czas, wcześniejszego przygotowywania zupek, kompocików i owoców, planowania garderoby na dzień następny. Jakoś idzie choć nie napiszę, że idealnie. Zosia czasami bywa smutna i zamyślona a widok"Klubu Malucha" nie budzi w niej dzikiego entuzjazmu. Mam nadzieję, że czas zrobi swoje i niedługo już nie będzie pamiętać, że kiedyś było inaczej, tzn bez klubu:) Przez te zmiany cierpię na totalny brak czasu. Po powrocie z pracy zostają tylko 2 godziny i już trzeba myć, smarować, kąpać i kłaść spać, Zosię i siebie bo przecież nazajutrz wszystko od nowa.
Jak na złość kolejne zęby dają o sobie znać. Widocznie moja córka postanowiła mieć już pełen komplet na swoje pierwsze urodziny. Obecnie dysponuje już 6 sztukami a idą kolejne bo gile do pasa i nocne marudzenie w pełnym rozkwicie. Zgaduj zgadule, które to i w jakim miejscu smarować "znieczulaczem" Przez te zębowe gile chyba musimy zostać z nią kilka dni w domu bo jakoś trudno mi wyobrazić sobie "klubową ciocię" goniącą za Zosią z fridą i wysysającą zawartość nosa.

sobota, 3 września 2011

Nie było tak źle...

tzn zawsze mogło być lepiej, ale uwzględniając wszystkie moje wcześniejsze obawy dotyczące rozłąki z Zosią i jej pierwszych dni w „Klubie Malucha”, można powiedzieć, że nie było najgorzej. Co prawda Zosia na razie, była sama w klubie tylko 2 godziny, ale jak mówią nowe „ciocie” była dzielna. Zajęta obgryzaniem nowych zabawek, nie zauważyła mojego zniknięcia i jedynie mój powrót wywołał u niej łzy (radości jak mniemam). Od poniedziałku, Zosia zostanie już tam na 4,5h i mam nadzieję, że codziennie będzie tylko lepiej.


Czym klub różni się od standardowego żłobka?
Po pierwsze, już nazwa jest bardziej przyjazna, samo słowo „żłobek” brzmi mało zachęcająco.
Drugie, to ilość dzieci. W całym zosiowym klubie, w godzinach szczytu, jest ich około 9.
Trzecie, wszystko wg potrzeb. Nie ma spania w określonych godzinach ani posiłku. Każde dziecko dostaje to czego potrzebuje w danej chwili.
Czwarte i bardzo ważne: nie ma problemów z zapisaniem dziecka i nie trzeba go zgłaszać jeszcze przed urodzeniem.
Piąte to cena, opieka w klubie jest płatna ale i tak w porównaniu z nianią wychodzi DUŻO taniej.


Zachęcam do korzystania z takich form opieki nad dzieckiem. Kluby mnożą się teraz jak grzyby po deszczu i na pewno znajdziecie jakiś w swojej okolicy.